czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział 11

W drodze do domu zrobiłam małe zakupy. Wchodząc do kuchni zdjęłam buty. Ale ulga. Pokroiłam pierś z kurczaka w drobną kostkę i wrzuciłam w przyprawę. Wstawiłam do lodówki i wyjęłam lody które sobie kupiłam po drodze. Wzięłam łyżeczkę i siadłam przed telewizorem  Zadowolona włączyłam wiadomości. Leciały jakieś straszne bzdury. Wyłączyłam telewizor i cisnęłam pilotem o siedzenie. Odstawiłam lody do zamrażarki i położyłam się spać. Obudziłam się wieczorem jak już mnie głód zmorzył.
- Wyspałaś się?-Pyta znajomy głos
-Mhm. Która godzina?
- Po 20.
-Dlaczego mnie nie obudziłeś?
-Tak słodko spałaś. Szkoda mi było cię budzić.
-Zjadłeś coś?
-Tak. Twoją pierś co mi zostawiłaś w lodówce.
- To dobrze. Dawno temu?
-No jak wróciłem to po 16.
- Zaraz ci coś jeszcze zrobię.
- Jak się czujesz?
-A jak mam się czuć?-Zdziwiona patrzę na niego. Uśmiecham się do niego uspokajająco- Dobrze. Nie musisz się tak martwić.
- Kochanie ale wiesz że ja mam smykałkę do zamartwiania się
-Ta. Wiesz chyba coś tam zauważyłam- Zaczyna się ze mnie się śmiać. Bierze mnie w ramiona i mnie tuli. -Udusisz mnie- mówię uśmiechnięta
- Może nie. -Składa na moich ustach namiętny pocałunek i bierze nóż, staje obok mnie i niezdarnie próbuje pokroić paprykę.
-Nie tak.- Odbieram mu nóż. - Zobacz.- Staję przed nim, kroję papryczkę na pół i sprawnie wycinam środek.- Widzisz. To proste.
-Tak. -Odsuwam się od niego i patrzę na jego wykonanie.- Ta da- uśmiecha się na swoje dzieło.
- Świetnie. To do dzieła. - Skroiłam cztery marchewki w kostkę i zadzwonił telefon.- Tak?- Odebrałam widząc znajomy numer należący do mamy.
-Cześc córeczko. Słuchaj właśnie wracamy od babci i Mattias chce do ciebie i nie wiem czy możesz się nim zająć przez wieczór.
-Zapytam Jake'a . Kochanie zajmiemy się małym przez wieczór?
- Jak małym?
- Pótorarocznym dzieckiem
-Pewnie
-No to za ile będziecie mamo?
-No za jakąś godzinę.
-Dobra. Czekamy. -Rozłączyłam się i powróciłam do krojenia warzyw
- Kotku dobrze się czujesz?
-Tak- Mówię i cały czas kroję warzywa. Nie patrzę na niego bo wiem że się rozpłaczę.
-Nikki powiedz.
-On jest taki podobny do Liama.- Głos mi się łamie.
- Kochanie nie płacz. To było dawno. Teraz jestem ja. I będę przy tobie.- Wziął mnie w ramiona i tulił przez jakiś czas. Dokończyłam sałatkę i zadzwonił domofon. Zeszłam po dziecko. Wróciłam z spacerówką.
Mały stanął w wejściu uśmiechnięty. Postawiłam wózek i poszłam do kuchni.
-Zjesz coś?-Pytam małego.  kręci główką. Wyciąga ręce do mnie. Wzięłam go a on schował się w moich włosach.-  Matti, Wujka się wstydzisz? Przecież się z nim ostatnio bawiłeś nie pamiętasz?
-Odchyla główkę i patrzy na mnie.
-Nie-mówi cichutko.
-Co chcesz robić?
- Kjocki- mówi.- A możesz się pobawić z wujkiem? Jake. Weź małego i wysypcie duże klocki. Wchodzi chłopak a mały na jego widok się rozpromienia. Wyrywa się ode mnie i biegnie do niego. Bierze go za palec i idę w klocki.
Cały wieczór miną miło i śmiesznie. Po 20 przyjechali po małego. Wzięłam sobie długi prysznic w gorącej wodzie. Wyszłam owinięta ręcznikiem po bieliznę bo zapomniałam. Grzebiąc w szafce z moimi rzeczami zostałam pociągnięta do tyłu.
-Bardzo kusząco wyglądasz- mruczy.
-Weź rzeczy i też idź się wykąp.
-Dobrze. -Bierze rzeczy ze swojej szafki. -Myślałaś o dacie ślubu?
-Nie jeszcze. Dlaczego pytasz?
-Tak pytam. Co powiesz na wrzesień?
-Będę wtedy na dniach.
-No i co?
- Zrób mi tą przyjemność i zgódź się.
-Dobrze kochanie niech będzie.

*miesiąc do ślubu*
Ustaliliśmy że nie będę miała białej długiej sukni bo to ni ma sensu. biała krótka sukienka do kolana. Goście już zaproszeni. Tylko rodzina. Tak zdecydowaliśmy wspólnie. Leżałam właśnie z Jakem i macaliśmy mój brzuch bo dzidzia kopie. Lekarz powiedział że nie widać bo nie chce się pokazać.
-Cześć kochanie- moja mama weszła do pokoju. -Kopie?- Ona szczególnie jest w niebo wzięta
-Tak. -Wzięłam jej rękę i położyłam w miejsce które kopie.
- O której masz tą witytę?
-Na 13 mam być.
-To jeszcze prawie godzina.
- Tata w domu?
-Tak- Mama przeprowadziła się bliżej żeby mieć stały kontakt z wnukiem. Cieszę się że jest blisko. Pomaga mi w niektórych rzeczach.
-Kochanie pójdziesz z nami?
-Nie misiu ja zostanę w domu. Poczeka na was.
- Dlaczego nie chcesz?
-Nie chcę
-Odpowiedz mi- Naciskam.
- Wiesz dlaczego
-Jake. Proszę cię. nie zachowuj się jak dziecko.
-Zostanę w domu. I nie denerwuj się.
- Jak sobie chcesz- mówię obojętnie.
-Dzieci co się dzieje? Za miesiąc jest ślub a wy tak się do siebie odzywacie.
-Nic się nie dzieje mamo. Tylko on ma pewne lęki i ciężko mu.
- Rozumiem. Ale wiesz że jak dziecko przyjdzie na świat będziesz musiał pomóc mojej córce?
-Wiem. Nastawiam się psychicznie na to.
- Dobra. To nastawiaj się kochanie a my idziemy. Jak się jednak zdecydujesz to wiesz gdzie jest gabinet.
-Tak. -Całuje mnie słodko w usta i wychodzimy.


wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział 10

Zerwałam się z łóżka i pobiegłam d łazienki.  No tak dziecko. Daje się we znaki. To jest bardzo uciążliwe ponieważ nie mam nic w żołądku i taka męczarnia. Nie uśmiecha mi się to ale cóż. Wypłukałam buzię i wróciłam do łózka.
- Co się dzieje?- Pyta Jake
- Nic. Już w porządku.
- Powiedz mi co jest.
- Nic. Przez kilka najbliższych tygodni tak będzie.
- Dlaczego?
-Maleństwo rośnie.- Kładę się na boku. Czuję jak mnie przyciąga.
- Jeszcze nie widać.
- Poczekaj jeszcze ze cztery miesiące ciekawe co w tedy powiesz.
- Wtedy będę opowiadał dzidzi jaki to tatuś jest wspaniały.- Całuje mnie słodko i zasypiamy.
- Kochanie- Budzi mnie.- Misiu otwórz oczka.
- Co się stało?- Sennie pytam.
-Ubieraj się- Mówi.- Jedziemy do pracy.
-Już? Która godzina?
- 7,10.
-Już wstaję- Zaczęłam się podnosić i złapał mnie silny ból w podbrzuszu.- Aj-Syknęłam
- Co się stało?
- Kurcz mnie łapie.
-Dasz radę wstać?
-Tak. Już się ubieram.
-Dobrze, pomóc ci?
-Nie, dam sobie rade. - Wstaję i zakładam spodnie . Jake dziwnie mi się przygląda.
-Co?- pytam
-Patrzę na twój brzuch.  - Mówi - I lekko jest zaokrąglony.
- Już się tak nie podniecaj. Jeszcze będziesz miał dosyć spania z ciężarówką.
-Przesadzasz.
- Zobaczysz. Ja cie ostrzegam- śmieję się
- Zobaczymy. Ale łóżko mamy duże więc spokojnie się zmieścimy.
-Zobaczymy, Zobaczymy. Poczekaj jak się urodzi.
- Nie strasz mnie.
- Spokojnie kotku. Jeszcze sporo czasu.
- A co będzie?
- Nie wiem chyba palcem mi nie zbada.
- To on ci tam grzebie?!- na te słowa wybucham głośnym śmiechem.
- Musi mnie zbadać. Chyba normalne.
- Ja jak ja sobie tego nie życzę?
- Nie masz nic do powiedzenia w tym momencie. Zrobiłeś mi dziecko to siedź cicho. To ja będę rodziła i to ja będę się męczyła całą ciążę.
- Ale ja będę przy porodzie.
-No ja mam nadzieję. Ni myśl sobie że ci odpuszczę. - Idę do łazienki i myję się.  Maluję i wychodzimy.  Wchodzimy jako pierwsi do przedszkola i wszystko rozstawiamy. Krzesełka, Stoliki, zabawki. Pierwsza niania później pierwsze dzieci. Tak do południa krzątałam się po salach. Kiedy usiadłam normalni czułam jak nogi i puchnął.
- Dobrze się czujesz?
-Mhm- Położyłam się na kanapie i zamknęłam oczy.
- Ej mała co jest?
- No nic. Stopy mi puchnął i nie bardzo mogę już chodzić.
- Bardzo?
-To sobie zobacz ja nie ma siły się podnieść.
- Nie będę cię męczył Prześpij się.
- Jestem w pracy.
- I twój narzeczony jest twoim szefem. A polecenia szefa się wykonuje.- Złapałam go za krawat i przyciągnęłam do siebie. - Co robisz?
- Próbuje cię przytulić.
- Aj, aj, aj. Moja żabcia chce się poprzytulać.
-Nie to nie- Odkręciłam się do niego plecami.
- No już się nie fochaj. Niki.
-Nie focham się.
- Tylko?
-Odpoczywam- mówię cierpliwie.
- To odpoczywaj. A maleństwo razem z tobą.- Położył dłoń na moim brzuchu.
- A z kim ma odpoczywać? A tobą?
-Jak? To raczej nie realne.
- No właśnie. Długo tu jeszcze będziesz?
-Nie wiem. Pewnie do 4 tak jak zawsze.
- To ja idę do domu. Zrobię coś do jedzenia i się położę.
-Dobrze kochanie. Postaram się wrócić jak najszybciej.
-Dobrze. - Zabrałam rzeczy i wyszłam.

czwartek, 5 czerwca 2014

Rozdział 9

 Jake staje za mną i obejmuje w tali. Do domu wchodzą rodzice. Przechodzą do pokoju.
-Hej Niki- mówi mama
-Cześć.-Staram się wyglądać naturalnie.
-Cześć-mówi tato.
-Hej-mówię
-No i jak tam egzaminy.
-Dobrze.
-Córcia co się dzieje.
-Nic. Jestem po prosu zmęczona.
-Nie. Coś się stało. Powiedz proszę co się dzieje.
-Nic mamo na prawdę.
-Przecież widzę. -mówi mama drążąc temat.
-Nic mamo-mówię tonem znaczącym żeby odpuściła.
- No dobrze.
- Kocham cię- całuje mnie w szyję.
-Ja ciebie też. Ale trochę przeginasz pałę.
- Wiem to się nie powtórzy. Nigdy.
- Nie wiem czy się nie powtórzy.
- Nie powtórzy. Bo dzisiejszego wieczoru planowałem ci się oświadczyć.- Moja mama wciągnęła głośno powietrze. Odwracam się do niego zaskoczona. Ignoruję mokre ręce i obejmuję go za szyję. Teraz to on był zaskoczony.- Więc czekam na odpowiedź.- Uśmiechnęłam się do niego. Pocałowałam go krótko ale namiętnie.- Potraktuje to jako "TAK"
- Och dzieci... Moje gratulacje- mama zmierza w naszym kierunku.  Uściskała mnie. Zetknęłam się moim brzuchem z jej. Gdy się odsunęła spojrzała na mnie pytająco. Uśmiechnęłam się - Wie?
-Nie. I na razie niech tak zostanie.
- Och no dobrze.
- Kochanie czego nie wiem?
- Niczego. To... Nie o tobie mowa.
-Kiepskim jesteś kłamcą.
- Mówimy o Danielu.
- A kto to?
-Mój brat cioteczny- wtrącam. Jest w Azji.
-Mhm.
- Czego się napijecie?
- Niczego. Jedziemy dalej. Moja mama na nas czeka.
- Och. No dobrze.- Uściskałam ją i poszłam ich odprowadzić do  drzwi.
- A teraz poważnie o kim była mowa?
- O tobie-wyznaję.
-Więc czego nie wiem?
- Jake. To nie jest takie proste. Wyskoczyło nieplanowane. A ja chciałam znaleźć pracę.
- Zaraz. Co nie planowane?
- Dziecko. Jestem w ciąży.
- Co takiego?
- Dobrze się czujesz?
- Dziecko?
-Usiądź. Proszę, nie chcę żeby coś ci się stało.
- Mówisz poważnie?
- Jake. Siadaj.-Podniosłam głos.
- Nie drzyj się tylko odpowiedz.
- Tak.
-Tak przestaniesz się drzeć czy tak to odpowiedź?
-Tak.
-Co tak?
-To odpowiedź.
- Będę ojcem.-Wyszeptał.- Kurwa będę ojcem.
- Tak będziesz ojcem.
- Będziesz siedziała w domu żadnej pracy.
- Jake. Ja jestem w ciąży. A ciąża to nie choroba. Mogę pracować.
- Nie. Nie możesz.
- Mogę. Nie zabronisz mi.
- Właśnie że tak.
- Kochanie proszę. Nic mi się nie stanie...
-Wezmę cię do siebie. Będziesz ze mną przez cały czas.
- Nie. Będę z dziećmi.
-Nie będziesz ze mną.- Podszedł do mnie i przycisnął do ściany. Uśmiechnął się łobuzersko i pocałował.

czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 8

Dotarłam na uczelnię clę przed rozpoczęciem. Egzaminator wpuścił mnie do klasy i powiedział że może mnie odpytać już teraz. Sm być odpytywana to mnie zapyta. Były tam jeszcze dwie kobiety. Pytał mnie 15 minut i puścił powiedział że zdałam i że mogę już iść. Pogratulował mi odwagi że tak rozbudowanie odpowiadam. Pomyślałam że zrobię Jackobowi niespodziankę i poszłam prosto do przedszkola. Weszłam po cichu wejściem i zobaczyłam że wyszedł z gabinetu i idzie w kierunku maluchów. Podbiegłam i zakryłam mu oczy dłonią. Zaskoczony odwrócił się do mnie.
-Niespodzianka.- Uśmiecham się blado
- Ale mnie przestraszyłaś.-Tuli mnie do siebie i całuje włosy.
-Przepraszam. Nie chciałam.
-Nie szkodzi- całuje mnie delikatnie- Jak poszło-pyta. Robię smutną minę. - Ej co jest?
- Mam złą wiadomość.
- No nie. Tyle się uczyłaś i cie nie przepuścili.- Grałabym dłużej ale dostałam głupiego ataku śmiechu co mnie wydało. Odetchnął z ulgą.  I przytulił jeszcze bardziej.- Niegrzeczna dziewczynka. Trzeba będzie coś z tym zrobić. Chodź.-bierze mnie za rękę i prowadzi w stronę swojego gabinetu. Zamyka je na klucz i niebezpiecznie się do mnie zbliża.

Siedziałam mu na kolanach próbując uspokoić oddech.  W końcu schodzę z jego kolan, zakładam spodnie i wychodzę. Idę do dzieci. Gdy wchodzę dzieciaczki rzucają się na mnie. Akurat miała być pora spania. Przeczytałam im bajkę. Zamykałam książkę kiedy zrobiło mi się nie dobrze. Poszłam szybkim krokiem do łazienki i zwróciłam wszystko. Wyszłam z kabiny przemyć twarz wszedł Jake.
-Co się stało?
-Nic-odpowiadam spokojnie.- źle się poczułam tyle.-wzruszyłam ramionami.
- Od tygodnia tak się czujesz. Może pójdziesz do lekarza.
-Dobrze-westchnęłam.- Jeżeli chcesz... Pójdę. Wezmę rzeczy i pójdę.
-Nie gniewaj się. Jak się tylko martwię.
-Nie gniewam się. Masz rację. Idę do lekarza i do domu.
-Dobrze. Zadzwoń jak już będziesz coś wiedzieć.
-Okej.

Udałam się do lekarza. Tam miły doktor zajął się mną. Powiedziałam mu jaka jest sytuacja. Miałam złe przeczucia. I trafne. Test ciążowy wyszedł pozytywnie. Załamałam się. Zapisano mnie na następne wizyty. Wydano trochę papierków i wróciłam do domu. Położyłam się i zasnęłam. Wieczorem obudziły kino jakieś odgłosy z przedpokoju. To co zobaczyłam...Nie chcę na to patrzeć. Z impetem zamknęłam drzwi. Łzy same leciały mi po twarzy. O nie. Nie dobrze mi. Ruszyłam do łazienki. Wiedziałam że będę wymiotować ale nie aż tak szybko. Zdążyłam dojść do zlewu. Męczarnia... Dlaczego to tak strasznie wykańcza?
-Kochanie...-Wali w drzwi. Nie odpowiedziałam. Znowu zebrała mi się fala męki.- Misiu proszę otwórz.
- Idź sobie.
-Otwórz albo wyważę drzwi.
-Powodzenia-mruknęłam pod nosem. Wstałam i zaczęłam myć zęby kiedy coś huknęło i drzwi się otworzyły. Wypłukałam usta i wytarłam ręcznikiem.
-Kotku-Podchodzi do mnie. Spojrzałam na jego twarz i zalała mnie fala łez. Upadłam na podłogę i płakałam. Jak dziecko. Chłopak przyciągnął mnie do siebie.- To ona zaczęła.
-A tobie to widocznie odpowiadało.- Spojrzałam na niego czerwonymi oczami.
- Nie odwzajemniłem tego.
-Jasne. Bo ty myślisz że jestem ślepa?
-Kotku proszę.
-Tylko mi tu nie kotkuj. - Wstałam przepchnęłam go z przejścia i wyszłam na korytarz. Daleko jednak nie zaszłam bo przycisnął mnie do ściany. Trzymał moje nadgarstki tak mocno że aż mnie to bolało. Wpił się w moje usta. Kocham go. Bardzo go kocham ale ciężko mi będzie mu to wybaczyć.
- Kocham cię.
- Puść mnie-szepnęłam błagającym wzrokiem. Znowu mnie zemdliło.- Proszę- Szepczę. Puszcza mnie a ja dobiegam do zlewu. Znowu.  teraz już chyba mam nadzieję wszystko. Ponownie myję zęby i przemywam twarz wodą. Dzwoni domofon.
-Zobaczę kto- mówi Wycieram buzię i wychodzę. Łapie mnie w tali i odwraca do siebie. Całuje mnie tym razem lekko. Nie odwzajemniam tego pocałunku dając mu do zrozumienia że jestem wkurwiona i to ostro.- Twoi rodzice idą
-Co?!- Krzyknęłam
- Nie krzycz.- Pocałował delikatnie moje wargi i mnie puścił.- Przepraszam.
-Jedno przepraszam nie wystarczy żeby było fajnie.  Podeszłam do zlewu i wzięłam się za zmywanie.

sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział 7

Wpatruję się w jego oczy. Takie błękitne. Jednak ta magiczna chwila nie trwa długo. Zaraz wpada jakiś inny ratownik medyczny
-Tam jest jeden żywy-dyszy, bierze jakieś liny i pasy i apteczkę. Zrywam się na równe nogi i czuję silnie pulsujący ból w tyle głowy. Łapię się za głowę i z sykiem siadam gwałtownie na podłogę.
-Aaaa- W oczach pojawiają się łzy bólu. Chłopak szybko zareagował Klęknął obok mnie i boleśnie powoli podniósł moją głowę.
-Nikol-szepcze. Opieram głowę o jego udo i czekam aż ból zelży. Głaszcze mnie po włosach.  Zacięte łzy nie chcą przestać płynąć. - Nicol nie płacz. Chodź usiądź. -Pomaga mi się podnieść. Pośpiesznie ocieram łzy. Kuca przede mną. Przygląda mi się przez chwilę i do karetki wchodzi ten sam co wcześniej facet. -Co jest.
-Nie żyje. Skała opadła zanim zdążyliśmy do niego dojść.  No to teraz zajmiemy się tobą.
-Nic mi nie jest.-Mówię szorstko.
- Popatrz-mówi i pokazuje mi palec. Patrzę na niego a on świeci mi po oczach tą swoją latareczką. -Co podane?
- Melisa podwójna dawka tak jak kazałeś.
-Dobrze. Podaj mi ketanol i wacik.- Chłopak szybko wziął lekarstwo. Doktorek podał mi domięśniowo zastrzyk. Otulił kocem i kazał siedzieć spokojnie.
W Szpitalu wzięli mnie na badania i poinformowali rodziców że jestem w szpitalu i o śmierci mojego brata.

Siedziałam na łóżku i tępo patrzyłam w ścianę szpitalnych pokoi. Nie zwracałam uwag na to kto wchodzi.
-Niki.- Odetchnęła mama.-Boże.- rzuciłam jej się w ramiona.
-Mama-zaczęłam płakać jak dziecko. Przez dłuższy czas płakałam w jej szyję. Ona tuliła mnie mocno próbując uspokoić.
***
Wyjechałam musiałam wyjechać. Zatrzymałam się w Seattle. Wynajęłam mieszkanie. Zapisałam się do szkoły. Dopiero zaczęłam normalne życie. Rodzice opłacają mieszkanie i przesyłają mi pieniądze. Rozumieją mnie dlatego nie protestowali kiedy powiedziałam że chcę się wyprowadzić. Mieszkam tu już od 5 miesięcy i jest mi dobrze.
- Hej-powiedział cicho Jake.
- Hej-wymruczałam sennie.
-Wstawaj śpiochu.- całuje kącik ust.- Wstawaj masz dzisiaj ostatni dzień matur
-Ale mnie pocieszyłeś-mruknęłam pod nosem. Zaczęłam się podnosić na łóżku. Siedziałam długo wczoraj i powtarzałam materiały. Przetarłam zaspane oczy. Była 7.10 a miałam na 9. Poszłam się trochę ogarnęłam i ubrałam się na luzie ale elegancko. Wyszłam z łazienki była 8.10. Jake uśmiechnął się na mój widok. Podszedł do mnie  i pocałował.
-Piękna jesteś.
-Tak. Już to słyszałam.- Uśmiechnęłam do niego ciepła-Ale znasz moje zdanie.-Powiedziałam a on lekko uderzył mnie w tyłek
-Ej za co?
-Dobrze wiesz za co. I będziesz tak dostawać za każdym razem kiedy będziesz tak mówić.- Przyciągnął mnie jeszcze bliżej i pomasował miejsce które uderzył.
- O której wrócisz?-Zapytałam
-Dzisiaj mam zebranie kotku. Trochę mi się zejdzie. Ale możesz przyjść. Dzieciaki za tobą szaleją.
-Dobrze. Przyjdę. Biorę kilka łyków kawy i wychodzę z domu.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział 6

-Liam no proszę cię.- Zaczął mnie łaskotać.- Liam, no weź. Wiesz co się stanie jak podniosę nogę?- Spojrzał na mnie błagalnie.
-Nie rób tego.-Prosi.
- Nie zrobię jak się uspokoisz.
-Już nie będę.- Położył się na mnie. - I co?
-Nic-Powiedziałam.
-Zmęczyłem się-wyznał z udawaną szczerością
-No coś ty? Serio? Tylko na tyle cię stać?-zapytałam drażniąc się z nim.
-Eee... Nie chcę Wam przeszkadzać...-zaczął Lou ale mu brutalnie przerwano
-To nie przeszkadzaj-wtrącił brat
-Ale my też tu jesteśmy.- Dokończył. Niebieskooki.
-Chcesz się przyłączyć?-Zapytałam.
-No jasne zaśmiał się i wpakował się na łóżko. - Mmm to robimy trójkącik.
-No jasne.-Zaczęliśmy się śmiać.
-Och Liam...- Ale ty masz mięśnie-zaczął z udawanym podziwem... A jakie nogi. Och Liam...
-A idźcie wy zboczeńce. Wysunęłam się z łóżka i wpadłam prosto w ramiona Nialla.
-Robisz to celowo?-pyta rozdrażniony.
-Co robię?-Pytam. Nie wiem o co mu chodzi.
-Doprowadzasz mnie do szału. Pragnę cię. Tu i teraz-szepcze mi w usta.
-Niall proszę. Wytrzymaj. Nie chcę się tak angażować. Zależy mi ale jeszcze nie teraz.
-Zaczekam . Ale nie myśl że ci odpuszczę.-Muska moje usta delikatnie.

Robimy postój. Wysiadam z Autobusu i idę w kierunku jakiegoś pola. Byłam mniej więcej w połowie drogi jak mnie złapał mój braciszek w tali.
Wziął na ręce i zawrócił się ze mną. Patrzę na niego gniewnie a on uśmiecha się szeroko.
-Kotku tam masz łazienkę.
-Nie chcę do łazienki.-Patrzy na mnie kpiąco.-Dobra chcę ale chcę się przejść po świeżym powietrzu.
-Zaraz pójdziesz. najpierw idź do łazienki.
-Po co?
-Bo później nie wejdziesz.- Dopiero po chwili skojarzyłam o co chodzi.
-Możesz mnie już postawić?
-Nie. Ja wchodzę z tobą do łazienki.
-Nie wchodzisz.
-Są dwie oddzielne kabiny. Nie bój się. Nie będę podglądał.
-Inaczej zarobisz kopa-uśmiecham się słodko.
-Oj nie przesadzaj. Ja taki nie jestem.
-Miałabym wątpliwości.-uśmiechnęłam się słodko.
-Idź i mnie nie denerwuj.- Szybko się uwinęłam i poszłam na pole. Położyłam się za wysoką trawą żeby mieć chwilę spokoju. Leżałam i patrzyłam w chmury. Ojciec. Przypomniało mi się że jest na wolności.
-Niki-krzyczy Liam.- Niki wyjdź.
-Nie, zostawcie mnie tu-drę się. Słyszę kroki i Już wiem że nie jestem bezpieczna. Zrywam się na równe nogi i biegnę wyłaniając się z trawy. Łzy spływają mi po twarzy. Potknęłam się i upadłam. Cholera. Liam dobiega do mnie. Klęka obok mnie i przytula.
-Już dobrze. Jestem tu. Jestem.-mówi.
-Dlaczego to robisz?
-Bo cię kocham-mówi.-Kocham rozumiesz?
-Ja ciebie też.-szlocham.
-Uspokój się i jedziemy dalej.- Szepcze. Wyciera kciukiem moje łzy.
Ruszamy do samochodu. Wyszliśmy z pola z drugiej strony busa. Niespodziewanie usłyszeliśmy pisk opon i bus zaczął lecieć na nas. Liam odepchnął mnie z toru a sam wpadł pod samochód.
-Liam-krzyknęłam.  Zmienił kurs i sunął się prosto na barierkę przez którą wypadł i po kilku sekundach wybuch uderzając o ziemię.  Chciałam skoczyć za nimi ale złapał mnie kierowca tira.
-Co pani robi?-krzyczy zdenerwowany.
-Co ja robię? Co pan zrobił. Zabił pan ich wszystkich.
-Proszę się uspokoić. Zadzwonię po karetkę.
-Nic mi nie jest-warczę.
- Proszę usiąść u mnie w samochodzie. Zadzwonię po pomoc.
Siedzieliśmy i czekaliśmy aż się zjawią. W końcu przyjechali Dwóch sanitariuszy zajęło się mną. Zbadali mnie, dali koc i wsadzili do karetki. Tam podali mi środki na uspokojenie. Ale w głowie wciąż miałam ich wszystkich.
-Sprawdźcie czy tam są jacyś żywi.- mówię
-Przecież był wybuch-tłumaczy spokojnie sanitariusz. Był młody i przystojny. Po akcencie wywnioskowałam że nie jest stąd.
-Ale przecież ktoś mógł wyskoczyć.-kwilę. -Proszę.
-Dobrze zaraz zawiadomię kilka osób i się tym zajmą. - Jezu jaki on jest spokojny.- Jesteś teraz w dużym szoku.
-Nie powinieneś byś lekarzem. Jesteś zbyt młody.-Oznajmiam i widzę że go tym zaskakuję.
-Jest pani bardzo spostrzegawcza.
-Nie mów do mnie pani. Nie mam 20 lat żeby nazywać mnie panią.
-Przepraszam. Jak więc masz na imię?
-Nicol.-Odpowiadam.
-A ja John.-Uśmiecham się blado. Zapominam na kilka sekund o wypadku.

poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział 5

Po tygodniu wróciłam i co? Gdy wysiadałam znowu miałam wrażenie że mnie obserwuje. Pośpiesznie weszłam do domu. Liam siedział z jakąś laseczką na łóżku i się całował. Minęłam ich łapiąc spojrzenie Liama.
W pokoju rozpakowałam torbę nastawiłam pranie. Wzięłam prysznic po podróży. Później rozwiesiłam pranie, zrobiłam porządek w rzeczach i się położyłam. Jak tak leżałam bezczynnie to usnęłam. Obudziłam się późnym wieczorem. Z salonu dochodził szmer rozmów.  Nie zeszłam na dół. Uchyliłam drzwi żeby tylko słyszeć co mówią.
-Nie możesz jej tego zrobić-powiedział Liam
-Proszę mi ją tylko zobaczyć. Chcę zobaczyć jak się czuje.-Niall nie ustępował
- Liam daj mu iść- Do rozmowy wtrącił się Zayn
-Zayn nie wtrącaj się-Ostrzegł go. Zeszłam po cichu po schodach i stanęłam na ostatnim stopniu. Niall jak mnie zobaczył pchnął Liama tak że musieli go przytrzymać i porwał mnie w ramiona zamykając w niedźwiedzim uścisku.
-Gdzie byłaś?-zapytał szeptem.
-Musiałam wyjechać na jakiś czas-odpowiedziałam. Spojrzałam błagalnie na Liama.
-Niall chodź już. Muszę porozmawiać z nią.-Niechętnie mnie puścił. Poszłam z Liamem do pokoju i zamknęłam drzwi.- Dlaczego mi nie powiedziałaś że on wyszedł?
-Nie chciałam cię w to wciągać.
-Niki... Wiesz że ja ci zawsze pomogę.
-Wiem. Ale ja nie chcę żebyś miał problemy znowu przeze mnie.
-Jak będzie trzeba to go zabiję. Rozumiesz. Nie pozwolę żeby cię skrzywdził. Nawet jeśli będę musiał zginąć lub iść za kratki.
-Nie możesz. Nie możesz tego zrobić. Nie możesz mnie zostawić.
-Nie zostawię. Uspokój się. Nie płacz.
-Nie płaczę po prostu mi już nerwy puszczają.
-Nie zbliży się do ciebie. Nie pozwolę mu na to.
- Jedź z nami. Proszę. Nie będę się o ciebie już tak martwił. I będę miał wszystko pod kontrolą.
-Liam...-biorę kilka uspokajających oddechów - Dobrze. Pojadę.- Otwiera usta i zamyka. Ponownie otwiera i zamyka.- To znaczy" cieszę się" Kiwa głową i całuje mnie w kącik ust. Pierwszy raz. - Nie wierzę że to zrobiłeś.
-Co?
-Że mnie tu-wskazałam za kącik ust w który mnie pocałował- mnie pocałowałeś.
-To dobrze czy źle.
-Nie wiem. Kiedy wyjeżdżamy?
- Pakuj się. Jutro.
-O rany. A co ja mam wziąć?
-No najlepiej ubrania.
-Bardzo zabawne.

Jedziemy już od dłuższego czasu. Siedzę sobie w tym ich busie i czytam książkę. Chłopaki grają w karty a kierowca... No cóż na pewno ma niezły ubaw. Na miejscu będziemy dopiero za jakieś 11 godzin więc muszę uzbroić się w cierpliwość. Odłożyłam książkę nie mogąc się na niej skupić. Położyłam się plecami do nich i odsłoniłam okno.
-Mała dobrze się czujesz?-zapytał Niall
-Tak-odpowiedziałam ponuro.
-Co jest?-usłyszałam nad uchem głos Liama. Zasłonił nas kurtynką.
-Nic. Głowa mnie boli-odpowiadam.
-Widzę że coś cię męczy.
-A jak on zaatakuje rodziców?-wyszeptałam
-Kochanie. Oni wiedzą. Nic się nie stanie.-Powiedział tak cicho żebym tylko ja usłyszała.
-Ale ja się boję.- Powiedziałam
-Hej-odwrócił mnie do siebie.- Nie płacz. Będzie dobrze.- Znowu mnie pocałował w kącik ust.
-Nie całuj mnie tak-zaczęłam
-Jak? tak?-znowu mnie pocałował w kącik.
-Tak-zaśmiałam się.
-A może tak-musnął mój nos, czoło policzki oczy. Zaczęłam się śmiać